logo wsiiz main

POLECAMY

Paulina Wodzień

Artykuły
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Życie przepełnione jest niespodziewanymi sytuacjami. Tymi dobrymi, jak i tymi złymi. Właśnie taką niemiła niespodziankę przygotowała Japonia dla armii Wujka Sama, kiedy uderzyła na najważniejszą bazę lotnictwa i floty na Pacyfiku – Pearl Harbour. Jakim cudem Armia Cesarza niepostrzeżenie podpłynęła tak blisko? I czy po takim ciosie udało się Ameryce wyprowadzić skuteczną kontrę? Odpowiedzi na te pytania udzieli właśnie ten oto artykuł, z cyklu „W pogoni za historią – II wojna światowa”, poświęcony walkom na morzach Pacyfiku.

Posłuchaj w formie podcastu

Walka o dominację na morzach Oceanu Spokojnego (zwanego inaczej Pacyfikiem) trwała pomiędzy Japonią i USA od wielu lat. Panowanie na tak rozległym terytorium morskim zapewniało nie lada przewagę taktyczną. W tym celu Amerykanie założyli swoją bazę wojskową w Zatoce Pereł (czyli Pearl Harbour). Cesarzowi Kraju Kwitnącej Wiśni było to nie w smak, więc wyczekiwał dogodnej okazji na zadanie ciosu. Wywiad japoński szybko odkrył, że część ich szyfrów została złamana przez Jankesów, więc postanowili ten fakt wykorzystać. Utworzono nowy kod, którym przekazywano sobie istotne meldunki, a złamanym już szyfrem przesyłano sfałszowane rozkazy. Amerykanie nie zdawali sobie z tego sprawy, więc nie znali prawdziwych zamiarów swoich wrogów.

Rzeź w wydaniu japońskim

Oblicze Cesarstwa Japońskiego było niezwykle krwawe. Ukazało się podczas wojny z Chinami, toczonej od 1937 roku. Było to już po obaleniu ostatniej cesarskiej dynastii Qing w Chinach. Wtedy właśnie u władzy był Kuomintang (porozumienie demokratów i nacjonalistów). Po sprowokowaniu Chińczyków, Japończycy przystąpili do pełnego ataku. Zajęli między innymi ówczesną stolicę Chin, czyli Nankin, gdzie dokonał się tak zwany gwałt nankiński. Była to prawdziwa masakra, dokonana na ludności cywilnej. Popularne w tamtym rejonie były ćwiczenia w zakuwaniu żywych ludzi bagnetem. Dopuszczano się gwałtów zbiorowych na kobietach na oczach ich rodzin (nie szczędzono nawet małych dziewczynek). W ciągu tylko sześciu tygodni zamordowano od 50 do 400 tysięcy osób, a dokładną liczbę trudno oszacować. Mówimy tu wciąż tylko o jednym mieście, a rzezi dokonywano również w innych miejscach, np. w Pekinie czy Szanghaju. W całych Chinach z rąk japońskich żołnierzy zginęło przeszło 3,2 miliona ludzi. Po takim przeciwniku można się spodziewać licznych „brudnych” zagrywek.

Przygotowania do walk o Pearl Harbour

Takim właśnie zagraniem miał być atak na Pearl Harbour. Niepisana zasada prowadzenia wojen głosi, że wypada zaatakować inne państwo pod jakimś pretekstem (często absurdalnym, tak jak to było w jednym z pierwszych artykułów z cyklu o Prowokacji Gliwickiej). Armia japońska postanowiła najechać na USA z nagła i bez podawania jakiegokolwiek oficjalnego pretekstu. Całość przygotowań powierzono admirałowi Isoroku Yamamoto, najwybitniejszemu z japońskich strategów. Był to bardzo rozsądny człowiek: uważał on bowiem, że przy tak ważnym starciu należy zrezygnować z taktyki kamikaze, która polegała na tym, że samoloty dosłownie zlatywały na przeciwników. Oszczędzano w ten sposób sporo paliwa, które piloci normalnie musieliby zużyć na lot powrotny. Zresztą – wiara i przekonania japońskie w tamtym czasie mocno popierały tego typu strategię. Jednak w ataku na tą amerykańską placówkę postawiono na profesjonalne podejście. Wybrano najlepszych pilotów do 353 myśliwców. Opracowano skuteczniejsze wersje torped, gdyż te stosowane dotychczas nie nadawały się do walk w zatoce. Całość nawet (jak i sam plan działania) została uprzednio gruntownie przetestowana. W archipelagu wysp japońskich akurat znajdowała się zatoka podobna do Zatoki Pereł. Po wielu próbach, odbytych z uporem maniaka, w końcu wybrano dzień napaści na USA. Był to 7 grudnia 1940 roku.

Organizacja ataku odbyła się na najwyższym poziomie. W grę wchodziło przetransportowanie 6 lotniskowców, 2 pancerników, 3 krążowników, 9 niszczycieli, całej masy okrętów podwodnych i 8 tankowców z paliwem do całej tej maszynerii. Obrano więc niebezpieczną drogę, prowadzącą przez Północny Pacyfik, który każdy starał się ominąć z powodu wysokich fal i nieustających sztormów. Dodatkowo komunikowano się tylko za pomocą flag, tak aby przypadkiem wróg nie przechwycił komunikatów. W końcu nie istniały oficjalne meldunki (rozszyfrowane przez Amerykanów), odnoszące się do ataku na Pearl Harbour. W tej otoczce udało się dopłynąć do celu, z którego, jak na ironię losu, wypłynęły dwa bardzo cenne lotniskowce. Udały się na ćwiczenia polowe, stąd też brak reakcji Jankesów na całą chmarę samolotów, jaka pojawiła się na radarach. Było już po godzinie 7. Atak miał wkrótce się rozpocząć.

Szok, walka i zemsta

Amerykanie doznali szoku. Nagle zaczęły rozlegać się całe serie wybuchów. Bardzo szybko Japończycy unicestwili wszystkie stacjonujące w bazie samoloty. W ten sposób mogli w pełni kontrolować przestrzeń powietrzną. W niespełna godzinę udało się też posłać na dno dwa pancerniki: USS Arizona (B-39) i USS Oklahoma (B-37). Te pozostawiły po eksplozji ogromną plamę płonącego oleju, która dosłownie smażyła tych, którzy cudem przeżyli (choć po chwili dołączyli do poległych braci). Niektórzy nie chcieli wierzyć w to, że są atakowani. Liczyli, że są to tylko jakieś głupie żarty ich kolegów z innych jednostek. Nawet orkiestra, która grała hymn (jak co dzień rano) na pancerniku USS Nevada (BB-36), nie chciała przerywać występu - grała aż nie skończyła całego utworu. Pierwsza otrząsnęła się załoga lekkiego krążownika USS Helena (CL-50). Zaczęli odpowiadać najeźdźcy ogniem, co zachęciło innych do wzięcia odwetu. Niestety za bardzo zależało im na zemście. Nadleciało w końcu wsparcie ich kompanów z lotniskowca USS Enterprise (CV-6), co tylko doprowadziło do bratobójczych ostrzałów. Co ciekawe, taki stan rzeczy mieli w planie Japończycy. Naloty, trwające niespełna 3 sekundy i powtarzające się raz za razem, zakończyły się o godzinie 10:30. Japończycy zniknęli nagle, tak samo jak się pojawili.

Z 353 japońskich samolotów wróciło aż 324. Był to naprawdę imponujący wynik, zwłaszcza biorąc pod uwagę straty Ameryki: zginęło 2,5 tysiąca ludzi, 200 samolotów uległo zniszczeniu, a 18 jednostek wodnych zostało mocno uszkodzonych lub poszło na dno. Straty jednak mogły być większe. Japończycy za bardzo skupili się na ostrzale statków uciekających, wśród nich był np. wyżej wspomniany USS Nevada (BB-36), przez co nie dokonano pełnych zniszczeń bazy. Mogli również zniszczyć potężne zbiorniki z paliwem, które Jankesi zacumowali przy innej części portu. Potężna fala uderzeniowa na pewno zasiałaby ogromne zniszczenie. Jednak nawet taki obrót spraw nie przybliżyłby Cesarstwa Japońskiego do osiągnięcia celu. Prawda jest taka, że tak potężne mocarstwo, jak USA nie odczuło specjalnie strat, jakie odnieśli po ataku na Pearl Harbour. Amerykanie dostali jednak powód do przystąpienia do otwartej wojny z Japonią i z jej sojusznikami, w tym z III Rzeszą.

Co działo się dalej?

Ekspansja Japończyków na wyspach południowego Pacyfiku rozpoczęła się w najlepsze. Rozpoczęli szereg ataków na Midway, Wake, Guam, Filipiny, Hongkong, Malaje oraz na Singapur. Na pewien czas rozbiło to flotę Wujka Sama, zmuszając Amerykanów do wojny obronnej. Natarcie Armii Japońskiej w tamtym okresie dosyć mocno przypominało niemiecki styl prowadzenia wojen – blitzkireg (wojna błyskawiczna). W tym przypadku Cesarstwo wykorzystywało jednak flotę i lotnictwo. USA zaczęło się w tym czasie mobilizować do poważniejszej kontrofensywy. Japończycy z kolei zaczęli pozyskiwać nowe źródła surowców, przez co również mogli pozwolić sobie na uzupełnienie części strat. Jednak nie uzupełniano ich tak szybko, jak u Jankesów. Właśnie z tego powodu prezydent Stanów Zjednoczonych Franklin Delano Roosevelt oraz premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill zadecydowali, że flota amerykańska musi przeczekać aż sytuacja w Europie zostanie opanowana. I tak oto rozpoczęła się wielka defensywa od 3 stycznia 1942 r., choć w tym przypadku najlepszą obroną był właśnie atak.

Dowódcy amerykańscy podjęli decyzję, że najlepszą strategią będzie niszczenie wysuniętych japońskich placówek, tak aby uniknąć dodatkowych ataków wroga. Organizowano w tym celu liczne wypady na wyspy japońskie. W kwietniu owego roku zbliżyli się nawet na tyle blisko, że podjęli się udanej próby zbombardowania Tokio. 16 średnich samolotów bombowych typu B-25 zniszczyło liczne ośrodki przemysłowe, kilka portów oraz jedną wielką bazę lotniczą. Walki na morzach Pacyfiku były zażarte; toczono je na licznych przestrzeniach. W powietrzu ścierały się myśliwce. Organizowano liczne bombardowania terenów należących do nieprzyjaciela. Na wodach dochodziło do ogromnych starć okrętów wszelakiego rodzaju. Łodzie podwodne walczyły o dominację w głębinach. Toczono nawet walkę na informacje, szyfrując dane (nikt nie chciał, aby dane strategiczne wpadły w ręce nieprzyjaciela). Tak zażarty pojedynek musiał w końcu doprowadzić do punktu zwrotnego na tym teatrze działań.

Czas na punkt zwrotny

Amerykanie postanowili odbić Midway w dniu 4 czerwca 1942 roku. Początkowo stanowiło to tylko serię porażek. Stosowali oni bowiem powolne torpedowce, które nie tylko były niecelne, ale same stanowiły również łatwy cel do zestrzelenia w trakcie. Przetrwała w zasadzie tylko jedna maszyna (również z jednym pilotem). Jednak po wymianie sprzętu na bombowce nurkujące Douglas SBD Dauntless, udało się zmienić przebieg bitwy. W ciągu zaledwie trzech minut zniszczono aż trzy lotniskowce japońskie. Taki obrót spraw zachęcił popleczników Wujka Sama do dalszej walki i w efekcie po kilku godzinach na dnie spoczął już ostatni japoński lotniskowiec, operujący w tamtym rejonie. Doszło do prawdziwego przełomu, gdyż poważnie nadszarpnięto główny trzon ofensywy japońskiej. Na wyspach Cesarstwa rozpoczęto przebudowę licznych statków na lotniskowce, jednak ciężko było już powstrzymać napierające natarcie USA.

Nastał również punkt zwrotny w sposobie prowadzenia walk. Te przeniosły się na ląd, a pierwsze z nich rozegrały się na wyspach Salomona. Było to dosyć ważne starcie, gdyż warunki na wyspach mocno nie sprzyjały Amerykanom, a fanatyzm, jakim ogarnięci byli Japończycy, nie pozwalał im na ustępstwa. Wygrana na wyspach Salomona podniosła morale żołnierzy i pokazała, że wciąż istnieje nadzieja na zwycięstwo. Zwłaszcza, że właśnie tam uśmiercono najwybitniejszego japońskiego dowódcę – admirała Isoroku Yamamoto, tego samego, który zaplanował atak na Pearl Harbour. Z nową energią ruszono dalej w celu podbicia kolejnych wysp, tak aby zbliżyć się do najważniejszego punktu obrony Japończyków, która mieściła się na Filipinach. Wiązało się to z ogromnym zapotrzebowaniem na ludzi i sprzęt. Stosowano wtedy taktykę skokową, polegającą na przerzucaniu kolejnych jednostek dalej i dalej na kolejne punkty strategiczne. Maszyna wojenna toczyła się powoli na przód.

Walki na Peleliu

Alianci dotarli w końcu do upragnionych Filipin. Dowódcy amerykańscy chcieli jednak częściowo obejść ten teren. Wystosowali w tym celu operację Stalemate II (w tł. Pat II – Pat jest sytuacją w szachach, w której żadna ze stron nie jest w stanie wykonać ruchu, a figura króla nie jest zagrożona atakiem - taka sytuacja doprowadza do remisu w rozgrywce). W ramach tejże operacji podjęto się ofensywy na wyspach Peleliu. Działania w tym rejonie były jeszcze trudniejsze - temperatury były nad wyraz gorące, a wypiętrzone na kilkadziesiąt metrów (pod wpływem ruchów tektonicznych) rafy koralowe uniemożliwiały transport ciężkiego sprzętu. Walki trwające w tym rejonie dodatkowo przypadały na lato 1944 r. Teren był pełen ukrytych przejść, co powodowało, że nawet po solidnym bombardowaniu Japończycy wyłaniali się dosłownie znikąd atakując Amerykanów. Jedną ze stref działań, nie przypadkiem, okrzyknięto „Doliną Śmierci”. Walki w tym rejonie miały trwać 4 dni, ostatecznie zajęły 2,5 miesiąca, pochłaniając przy tym po obu stronach ponad 13 tysięcy ofiar. Dowodzący tą operacją, amerykański generał William Henry Rupertus, skomentował bitwę takimi słowami:

„Nieprzyjaciel zrobił to, co obiecał, bił się do śmierci.”

Po tych krwawych walkach udało się w końcu w pełni skupić na Filipinach. Gdy te udało się podbić, utworzył się wyłom, który pozwolił na pełną ofensywę na Cesarstwo Japonii. O tym, co stało się dalej usłyszymy już w kolejnych artykułach z cyklu „W pogoni za historią – II wojna światowa”, które przybliżą nas do nieubłagalnego końca wielkiej wojny. Do zobaczenia w przeszłości!

Herb Miasta Rzeszowa
Rzeszów - Stolica innowacji
Teatr Przedmieście
ALO Rzeszów
Klub IQ Logo
Koło Naukowe Fotografii WSIiZ - Logo
acropip Rzeszow
drugi wymiar logo
akademia 50plus