Sidebar

logo wsiiz main

POLECAMY

Aktualności
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

12 listopada w Filharmonii Podkarpackiej odbył się koncert Leszka Możdżera. Z tej okazji mamy dla Was niecodzienną niespodziankę: przypominamy wywiad, którego 10 lat temu udzielił naszym mediom właśnie Leszek Możdżer! Zapraszamy do lektury, wywiad przygotowali Mariusz Kalandyk oraz Kuba Surowiec.

Rzeszów nie jest miastem o dużych tradycjach jazzowych. Czy na swoim koncercie spodziewa się Pan zobaczyć fanów jazzu czy raczej wyrobionych melomanów w smokingach?

Leszek Możdżer: Szczerze mówiąc niczego się nie spodziewam. Mamy to szczęście z Adamem Makowiczem, że nasze nazwiska są rozpoznawalne. Dlatego myślę, że przyjdzie dużo ludzi po prostu ciekawych muzyki, nie tylko jazzu. Sztuczne dzielenie publiczności na jazzową, rockową, popową, itd. jest nie do końca właściwe. Nie wydaje mi się, że ktoś kto słucha jazzu, nie będzie słuchał także dobrego popu czy muzyki klasycznej.

Jak to jest naprawdę z tym jazzem? Czasem można usłyszeć stwierdzenie, że jak grasz i nikt cię nie zna, to grasz jazz, a jak już cię wszyscy znają, to jest pop.

No właśnie (śmiech)! Czasem można coś takiego usłyszeć. Jest coś w tym, że jeśli artysta sprzedaje powyżej pięciu tysięcy płyt jakiegoś tytułu, to staje się już twórcą popowym pomimo tego, że dalej gra jazz. Ja już przestałem się przejmować tym czy jestem nazywany muzykiem jazzowym czy popowym. Mogę powiedzieć, że jestem muzykiem uprawiającym muzykę improwizowaną, którego nakłady płyt osiągają poziomy dostępne muzykom popowym.

Muzyka dla Pana jest pasją, ale też zawodem, który Pan wykonuje. Dla tych wszystkich, którzy kupują płyty i przychodzą na koncerty jest przede wszystkim formą rozrywki i relaksu. A przy jakiej muzyce relaksuje się Leszek Możdżer?

Przy bardzo różnej. Muzyka ma różne funkcje. Oczywiście dla mnie muzyka jest warsztatem pracy, więc nie zawsze słucham muzyki tylko dla relaksu. Bardzo trudno jest mi określić czego słucham dla rozrywki, ponieważ nie mam jednego ulubionego gatunku muzyki. Słucham tego, na co mam akurat ochotę.

Miał Pan kiedyś taki kryzys twórczy, że pomyślał Pan: „rzucam to wszystko i zajmuję się np. ogrodnictwem”?

Może aż tak to nie. Natomiast bywały takie momenty, kiedy wiedziałem, że muszę ze dwa dni się porządnie wyspać. Czasami kryzysy przychodzą. Miewam je dość często. Najczęściej po prostu z przepracowania. Uprawianie muzyki nie wiąże się tylko z samymi przyjemnościami. Ale powiem szczerze, że im jestem starszy, tym bardziej potrafię sobie wszystko tak poukładać, żeby się świetnie bawić na scenie.

Ostatnio występuje Pan razem z Adamem Makowiczem. Jak układa się wasza współpraca? Czy jest jakaś rywalizacja, np. w trakcie koncertów?

(Uśmiech) Oficjalna wersja jest taka, że my ze sobą nie rywalizujemy. Wiadomo jak to jest między pianistami. Dokładnie wiemy, o co chodzi w graniu na fortepianie i słuchamy siebie bardzo uważnie. Przede wszystkim, co jest bardzo cenne w tym duecie, wiele się od siebie uczymy. Czasami jestem ciekaw jak się wykonuje pewne rzeczy, które robi Makowicz. Na przykład słyszę, co się dzieje i wiem, że nie jestem w stanie tego zagrać. Ale być może mam do zaoferowania od siebie coś, czego z kolei Adam Makowicz nie praktykował. Myślę, że jest to bardzo fajna wymiana doświadczeń. Nie możemy mówić o współzawodnictwie, bo wtedy nasza muzyka coś by straciła. Staram się uczyć od Adama Makowicza i myślę, że bardzo dużo wynoszę z tych koncertów.

Pierwszy koncert z cyklu „Makowicz vs Możdżer” zagrali Panowie ponad dwa lata temu. Wydana została również płyta, która osiągnęła spory sukces. Sam koncert można także było zobaczyć w telewizji. Nie ma obawy, że dla jakiejś części waszej publiczności może to być już tylko odgrzewany kotlet?

Nie. Dopóki to nie jest odgrzewany kotlecik dla nas, to myślę, że nie będzie nim także dla publiczności. Oprócz tego, że grywamy w duecie z Adamem Makowiczem, to każdy z nas prowadzi równolegle bardzo intensywną działalność koncertową w różnych składach. Za każdym razem gdy się spotkamy, pojawiamy się bogatsi o bardzo nowe doświadczenia. W tej chwili jestem po trasie z muzykami skandynawskimi i też się bardzo dużo na tej trasie nauczyłem. Będę o tym zaświadczał ze sceny. Adam Makowicz także jest po koncertach w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych. Te doświadczenia także sprawiły, że on jest już innymi muzykiem niż trzy miesiące temu, kiedy graliśmy ze sobą po raz ostatni. Za każdym razem jest to duet jakby dwóch nowych pianistów, którzy poznają się od nowa.

Wróćmy na chwilę do wspomnianej współpracy z muzykami ze Skandynawii i płyty „The Time”. Dla mnie była ona takim zastrzykiem energetycznym, który bardzo dobrze wpasował się w nastroje młodych ludzi odnajdujących w sobie estetykę jazzową. Czy swoją twórczość kieruje Pan właśnie do takich odbiorców czy jednak patrzy na swoją publiczność trochę szerzej?

Nie fokusuję, jak to się teraz brzydko mówi, swojej twórczości na jakiś konkretnych odbiorców. Po prostu chcę dotrzeć do ludzi wrażliwych, którzy myślą podobnie jak ja i podobnie rozumieją estetykę dźwięku fortepianowego. Nie dzielę swojej publiczności na kategorie. Nie ma we mnie takiego myślenia, że chcę się podobać tylko jakiemuś fragmentowi społeczeństwa. Po prostu robię taką muzykę, która według mnie brzmi przyzwoicie.

Nie przeszkadza Panu, gdy ktoś zaczyna Pana i pańską muzykę klasyfikować, szufladkować?

Nie. Dopóki nie przekręca nazwiska, to nie (śmiech).

Na koncercie bardzo istotny jest pierwszy dźwięk – co czuje pianista siadający przy fortepianie, gdy dotyka klawiatury, a kilka tysięcy ludzi skupia na nim wzrok w napięciu i oczekiwaniu?

Za każdym razem są to zupełnie różne odczucia. Za każdym razem czuje się coś innego. Wszystko zależy od tego, co się działo tuż przed wyjściem na scenę. Jak duże były oklaski na wejście. Czy jestem wyspany, czy mam umyte ręce, czy mam problemy osobiste w tym momencie. Mnóstwo rzeczy się na to składa. Na pewno są to bardzo wielkie emocje i wielu artystów ich nie wytrzymało kończąc jako na przykład narkomani czy ludzie w jakiś sposób niespełnieni. Kariera i granie przed tysiącami ludzi to jednak duże psychiczne obciążenie. Trzeba cały czas nad sobą duchowo pracować, żeby temu sprostać. Nie oszukujmy się – człowiek, który wychodzi na scenę musi być autorytetem nie tylko artystycznym, ale również moralnym i życiowym. To jest pozycja, która wymaga dużego poczucia odpowiedzialności. Wiem, że dla niektórych mogę być wzorem.

Herb Miasta Rzeszowa
Rzeszów - Stolica innowacji
Teatr Przedmieście
ALO Rzeszów
Klub IQ Logo
Koło Naukowe Fotografii WSIiZ - Logo
acropip Rzeszow
drugi wymiar logo
akademia 50plus