logo wsiiz main

POLECAMY

Wywiady
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Krzysztof Pietrzyk jest 35 letnim kierowcą, który niedawno rozpoczął swoją przygodę z driftingiem. Niejednokrotnie musiał znosić gorzki smak porażki, czasami ze względu na mało konkurencyjne auto, ale też wymagający początkowy okres nauki tej dyscypliny. Jednak najistotniejszą rolę odegrała osobliwa specyfika prowadzenia jego maszyny - musiała zostać dostosowana do Pietrzyka, który jest sparaliżowany od pasa w dół. Mimo tych problemów, kierowca dopiął swego i dziś realizuje marzenia. Z Krzysztofem Pietrzykiem, o pokonywaniu własnych barier, driftingu, rozmawia Krzysztof Klimek.

Krzysztof Klimek: Zacznijmy od Twojej maszyny. Jak można prowadzić auto i uprawiać drifting bez korzystania z pedałów?

Krzysztof Pietrzyk: To możliwe. Bardzo długo trwało szukanie odpowiedniej drogi, auta czy chociażby skrzyni, abym mógł rozpocząć zabawę ze sportem jakim jest drifting. Pierwszym samochodem było BMW E36 2.5 z manualną skrzynią i do obsługi sprzęgła konieczny był montaż dodatkowej prowadnicy, a osobnej - jak aktualnie mam w Nissanie urządzenie RGH–3 (ręczny moduł gazu i hamulca) - służącej do obsługi gazu i hamulca. Następnie okazało się, że brakuje mi rąk do obsługi tego wszystkiego i zaczęliśmy poszukiwania samochodu z automatyczną skrzynią biegów. Śledziłem polskie i zagraniczne portale aukcyjne, pewnego dnia pojawiła się ciekawa oferta Nissana 200 SX S14, którą udało mi się wygrać i po sprowadzeniu auta aż z Wysp Brytyjskich, rozpoczął się proces planowania, przystosowania go do moich potrzeb. Japończyk miał już kilka fajnych dodatków np. sportowy kolektor wydechowy, IC i był przeprogramowany na 270 KM. Pierwotnie miało to być auto uniwersalne, czyli do jazdy po mieście oraz na Torze. Osoba, której powierzyłem przystosowanie auta do driftu, tj. zmianę amortyzatorów, wahaczy, zwrotnic - zrobiła to niesamowicie nieudolnie, zostałem nawet oszukany przy wymianie części na używane lub niedbale przerobione. W konsekwencji wszystko wróciło do punktu wyjścia. Postanowiłem, że będzie to jedynie auto na tor, kolejne kroki przy budowie driftowozu szły właśnie w tym kierunku. Pedały zostały zakryte blachą ryflowaną od nożnego sterowania, ponieważ zdarzało się, że stopy wpadały mi na zakrętach pomiędzy te elementy, a teraz są przymocowane na pasach od butów snowboardowych, świetnie się sprawdzają. Element sterowania: gaz i hamulec to sprawdzony RGH-3 i najważniejszą zmianą, ułatwiającą mi rywalizację, był sterownik w skrzyni biegów, który działa jak tip-tronic (rodzaj zautomatyzowanej skrzyni biegów). Z tą różnicą, że nie przebija on biegów bez własnej ingerencji. Zamontowany jest z guzikami pod palcami przy urządzeniu głównym, aby reakcja mogła być natychmiastowa.

K.K.: Jednak ciągle Twoje ręce mają więcej zadań niż u typowego zawodnika, a kontrolowany poślizg wymaga bardzo szybkich reakcji kierowcy. To jest tak skomplikowane, jak się wydaje?

K.P.: Jest z tym pewien kłopot, poza jedną ręką na RGH-3, drugą na kierownicy, jest jeszcze hamulec ręczny , który w drifcie jest bardzo ważny i często używany, więc brakuje tej 3 ręki, aby reakcja była odpowiednia w danym momencie. Często pojawia się pytanie w głowie: czy zmienić bieg? Złapać za ręczny? Może dodać gazu albo przyhamować bez ręcznego?

Krzysztof Pietrzyk | Zdjęcie 2

K.K.: A całości dopełnia fakt, że twoje auto w tym momencie jest dosyć mało konkurencyjne...

K.P.: Jest mało konkurencyjne na wielu płaszczyznach, zaczynając od serca czyli silnika, po samą skrzynię i specyfikację tych elementów. Bardzo dużo zostało zrobione przed mijającym sezonem, tak aby nadrobić braki mocy - 280 KM, które późno się pokazują, bo w granicach 4 tys. obr/min. Możliwie najwięcej elementów blacharskich zostało wyciętych i zastąpionych aluminium lub z włókna szklanego jak chociażby maska, klapa bagażnika, nadkola, błotniki, szyby z poliwęglanu, ale jak widać nadal to za mało... Koledzy mocno rozbudowali swoje machiny i ciężko ich dogonić w aktualnej specyfikacji, uciekać wcale nie jest łatwiej. Doliczmy do tego jedynie 4 biegi w skrzyni automatycznej, współistniejący kłopot z ich wypośrodkowaniem na poszczególnych trasach. Wisienką na torcie jest fakt, że nie posiadam sprzęgła, którym kierowcy często się wspomagają, aby wprowadzić auto w poślizg.

K.K.: Wielu kierowców mówi, że początki nauki kontrolowanego poślizgu są satysfakcjonujące, gdy pewne rzeczy zaczynają prawidłowo wychodzić, ale i trudne ze względu na ilość pracy jakiej to wymaga. Jak wyglądały Twoje początki?

K.P.: Rzeczywiście, aby cokolwiek związane z kontrolowanym poślizgiem zaczęło się udawać, wymaga to wielu godzin spędzonych w aucie i powtarzaniu podstawowych elementów. Ja miałem trochę pod górkę w związku z BMW z manualną skrzynią biegów w moim pierwszym aucie. Po wbiciu np. 2 biegu, starałem się tak zarzucić autem, aby wprowadzić je w poślizg. Trenowałem bardzo intensywnie pod okiem kolegi, który zresztą zaraził mnie tą piękną pasją. Początki były trudne, bo czasami kończyły się wjechaniem pod barierkę, gdy auto nie zmieniło kierunku po pierwszym ślizgu. Co mogło być dalej? Trzeba było naprawić szkody, zacisnąć zęby i wrócić na tor. Szybko okazało się, że problem tkwił w aucie, które - również ze względu na brak wiedzy w obszarze przygotowania - psuło się na każdym wyjeździe: to urwany wydech, to niewydajna chłodnica, połamane mocowania fotela. I tak człowiek często boleśnie (co odczuł także portfel), ale stopniowo nabierał doświadczenia z każdym wyjazdem. Kiedy na jednym z treningów moje BMW pojechało bokiem po całym zakręcie, wiedziałem, że chcę, aby to właśnie uczucie towarzyszyło mi jak najczęściej. To daje tyle satysfakcji, że chcę być jeszcze lepszy, aby móc się dłużej cieszyć tym wyjątkowym uczuciem.

Krzysztof Pietrzyk | Zdjęcie 3

K.K.: Przygotowanie auta, treningi i uczestnictwo w zawodach pochłaniają istotną część Twojego życia.

K.P.: Zabiera mi to sporo czasu, nie stoi za mną grupa mechaników i osób, która mogłyby pomóc w krótkim czasie pomiędzy startami i niespodziewanymi awariami. Zdarza się tak, że w niedzielę kończy się runda Mistrzostw Polski i w czwartek trzeba być na kolejnej, a w silniku przestało działać chłodzenie oraz wystąpił brak kompresji na cylindrach. Zaczyna się walka z czasem i możliwościami jakie mam przy tego typu naprawach. Szukanie pomocnej dłoni i nerwówka czy uda się wystartować w zawodach. Od rana staram się naprawić poszczególne awarie, potem gonię do pracy i tak cały tydzień, jak to było przed VI rundą w Poznaniu. Zdarzało się tak, że pomoc 15 letniego bratanka była niestety niewystarczająca i pozostało oglądanie DMP w telewizji. Za tym idzie ból, że nie mogę tam być i cieszyć się jazdą. Gdy z autem jest wszystko w porządku - sam weekend związany z zawodami to wielka przyjemność i zazwyczaj żal, że rozgrywana runda dobiegła końca.

K.K.: Żyjesz nie tylko motoryzacją. Czynnie spędzasz czas na graniu w koszykówkę i wiążą się z tym też pewne sukcesy.

K.P.: Moja przygoda z koszykówką zaczęła się w 4 klasie podstawówki i trwała długo, zmieniłem nawet szkołę, aby w klasie sportowej szlifować swoje umiejętności, w konsekwencji aż po klub, w którym grałem do pełnoletniości. Następnie były występy w szkole średniej, nawet walka w finałach na tym etapie rozgrywek. Stopniowo ten sport schodził na drugi plan. Wszystko zmieniło się po wypadku, gdy brakowało mi aktywności fizycznej, a rozpoczynając studia na katowickim AWF, dowiedziałem się o drużynie koszykówki na wózkach. Rozpocząłem treningi z drużyną Startu Katowice i odezwała się moja waleczna strona, stawiając przede mną kolejne cele w tym sporcie. Po 2 latach grania otrzymałem powołanie do kadry Polski i rozpoczęła się walka na arenie międzynarodowej, rozgrywki Mistrzostw Europy, świata czy paraolimpiada. W roku 2010 spędziłem sezon we włoskiej lidze, jednej z najlepszych w Europie. Będąc już trochę rozdartym pomiędzy światem sportu, a życiem prywatnym, narodził się pomysł stworzenia drużyny na własnym podwórku. I to się udało, efekt był zaskakujący. Po 3 latach istnienia jesteśmy brązowymi medalistami Mistrzostw Polski, zwycięzcami międzynarodowej Ligi Centralnej Europy i wszystko idzie w coraz to lepszym kierunku. Treningi są 3 razy w tygodniu, więc wymaga to również dobrego planowania czasu, aby pogodzić je z całą resztą mojego życia.

K.K.: Jak widać obecna jest nieustanna walka o czas i jego dobre rozdysponowanie. Ale masz może jeszcze inne pasje lub sposoby spędzania wolnego czasu. A może zdradzisz metodę na wyciszenie się i złapanie oddechu?

K.P.: Lubię bardzo kino, filmy i te momenty gdy zagłębiam się w daną historię, odłączając umysł od codzienności. Podobnie jest z książkami. Czasami oddam się rywalizacji na konsoli i graniu w piłkę nożną czy koszykówkę, ewentualnie sztuki walki i MMA. Natura to jest również coś co mnie wycisza i daje wytchnienie. Chociażby wycieczka do lasu albo nad jezioro działa na mnie bardzo uspokajająco.

Krzysztof Pietrzyk | Zdjęcie 4

K.K.: Czy drażni Cię poruszanie kwestii paraliżu? Możesz opowiedzieć jak do tego doszło? To intrygujące ze względu na energię życiową jaką czuć od Ciebie, taki pokład, że niejedną znaną mi osobę mógłbyś wprowadzić pod tym względem w kompleksy. Ja sam poczułem ją chociażby podczas pierwszego spotkania. Nie wiem czy o tym wiesz, ale ta świetna aura jest bardzo widoczna.

K.P.: Jestem lekko zaskoczony. Tym bardziej dziękuję za te miłe słowa. Nie mam problemu jeżeli chodzi o temat mojego wypadku i niepełnosprawności, zwłaszcza, że wszystko to wiąże się właśnie z moją miłością do motoryzacji. Tę mogę pielęgnować dzięki driftingowi. Od młodego wieku jeździłem na motorkach różnego rodzaju. Zajmowanie się nimi dawało mi radość: ich czyszczenie, wymiana zwykłej linki od gazu - co nie było rzadkością w przypadku takiej np. motorynki. Pasja rosła wraz ze mną i sprzętami moto, którymi jeździłem. Równocześnie rosło ryzyko związane z prędkościami. Pewnego kwietniowego dnia, 13 lat temu, za szybko wszedłem w zakręt siedząc na Kawasaki ZX – 7R i od tamtego momentu nic już nie było takie samo. Złamany kręgosłup i inne części ciała, połowiczny paraliż i przystanek w moim życiu. Zastanowieniem co dalej... Łatwo nie było, ponieważ pierwszy rok to kolejne wizyty w szpitalu, operacje i brak wizji lepszego jutra. Po spotkaniu osób z podobnymi doświadczeniami, poznaniu swoich możliwości jako osoby niepełnosprawnej, wszystko stopniowo wracało na dobre tory i tak było z każdym mijającym rokiem. Przed tym jednak rosła moja samoocena po wypadku, a wraz z nią pomysły na swoje życie i powrót do pasji, pasji sprzed tego feralnego dnia. Motocykle z nawiązką zastąpił drifting, aktualnie robię to, co kocham i można powiedzieć, że szczęśliwy ze mnie człowiek.

K.K.: Powróćmy do tematu driftingu. W minionym sezonie podczas klasyfikacji generalnej zająłeś 40 pozycję w DMP (Driftingowych Mistrzostwach Polski). Naturalnym zachowaniem każdego kierowcy jest łaknienie wyższych lokat, jednak często mówi się, że sponsorzy są koniecznym ogniwem do dalszej realizacji swoich planów. Jak to wygląda w Twoim wypadku?

K.P.: Jestem z natury sportowcem ambitnym i chociaż do tematu można podejść spokojnie, jako pierwszego sezonu w DMP, to już pojawia się we mnie ta waleczna strona i chęć walki o pierwszą piątkę na koniec sezonu. Przy odrobinie szczęścia mogło być o wiele lepiej, ale główny aspekt wyniku to dobrze przygotowany samochód i duża ilość treningów. Wszystko to wiąże się właśnie ze wsparciem, zebranym budżetem, który umożliwi na zbudowanie konkurencyjnego samochodu i pozwoli na częste treningi. Pojawienie się sponsoringu ośrodka „Polanika” pozwoliło mi na niektóre starty w DMP i jeżeli uda się pozyskać kilku podobnych partnerów, możliwe będzie uczestniczenie w zawodach na równi z innymi zawodnikami. Mam nadzieję, że ludzie mi zaufają i będą wspierać to co robię. Rozpoczyna się właśnie okres, kiedy trzeba zacząć szukać współpracy na poziomie sponsorskim, tak aby spokojnie przygotować odpowiednią maszynę oraz zaplecze techniczne do startów. Takie rundy jak Bemowo, Kielce czy Poznań pokazują, że mając auto, które nie przeszkadza, a współpracuje - może być w moich rękach konkurencyjną maszyną do walki w zawodach.

K.K.: To było widać już w minionym sezonie. Pokazałeś, że potrafisz eliminować swoich rywali w zawodach. Z drugiej strony pojawiają się też często momenty, gdy musisz przełknąć gorycz porażki. W praktyce walka zaczyna się czasami już od samego okresu przygotowania driftowozu, jak to było chociażby przed VI rd DMP w Poznaniu. Jakie jest Twoje nastawienie po nich? Konieczny odpoczynek i rozładowanie emocji? A może już kolejne plany i pragnienie następnej rywalizacji?

K.P.: Prawdą jest, że wyciskając wszystko z Nissana w tym sezonie, można było nawiązać w jakimś stopniu walkę z niektórymi kolegami. Często to była jednak loteria. Czy uda się dobrać odpowiedni bieg do niskiej mocy i zapunktować? Wolałbym wracać z zawodów z przeświadczeniem, że nie przegrałem walki ze swoim sprzętem, a po batalii z rywalami. Były rundy, kiedy kolega z którym walczyłem okazał się lepszy, a jednak wracałem z uśmiechem na twarzy, ponieważ nie zawsze się wygrywa i sport również mnie tego nauczył. Runda w Poznaniu była dla mnie najbardziej stresującą, ponieważ cały poprzedzający tydzień spędziłem na naprawieniu mankamentów i usterek pojazdu. Zmiana pompy wody, świec, wszystkich płynów i szukanie ubytku mocy, czego nie udało się niestety zniwelować na miarę moich możliwości warsztatowo-mechanicznych, dlatego że pozostało jedynie rozebranie silnika i postawienie diagnozy. Udało się przywrócić chłodzenie, zmienić wadliwe wentylatory i w takim słabnącym aucie wyruszyć na VI rundę DMP. Do problemów mechanicznych doszły takie prozaiczne kwestie jak np. to czy będę miał z kim wyruszyć? Wypożyczoną autolawetę musiał w końcu ktoś poprowadzić. W ostatnim dniu przy wsparciu kolegi - udało się! Późną godziną nocną stawiłem się na Torze Poznań. Zmęczenie ciężkim tygodniem też dało się we znaki i po opuszczeniu auta z lawety udałem się do znajomych na nocleg. Poranek i miejsce, które zobaczyłem, zaskoczyło mnie pięknym krajobrazem i obiektem, który wart był całej walki w garażu, aby tu przyjechać. Trening i kwalifikacje pokazały, że to nie będzie spacerek. Świadczy o tym ta sama konfiguracja trasy dla klasy PRO i Challenge po raz pierwszy w tym sezonie. Trzęsąca się buda od nierównej pracy silnika i odczuwalny brak mocy kazał mi z auta wycisnąć wszystko, aby móc stanąć do walki w parach na drugi dzień. Udało się. Trening w parach to była cała esencja driftingu, zupełnie jak i same główne zawody. W ostatnim przejeździe niestety już totalnie straciłem moc w Nissanie, pojawił się dym z wydechu i wiedziałem, że nie uda się wystartować w parze TOP 32. Uczucie nie do pozazdroszczenia... Moment kiedy trzeba rzucić biały ręcznik i zjechać z Toru bez walki, tak zjawiskowego toru i ciekawej trasy jaką przygotowali organizatorzy... Zrobię wszystko przed nowym sezonem, aby tego znowu nie doświadczyć.

Krzysztof Pietrzyk | Zdjęcie 5

K.K.: Skoro już mowa o Poznaniu, dowiedziałem się, że powoli szykują się pewne zmiany w Twoim aucie, możesz wyjawić coś na ten temat?

K.P.: Będzie kilka zmian stylistycznych, tak aby odświeżyć auto, główna to oczywiście silnik. Dzięki wsparciu bliskiej osoby, która pomogła mi w zakupie jednostki z Jaguara 4.2 V8 kompresor, można już teraz optymistyczniej patrzeć w przyszłość. Będzie kolejna niespodzianka, aby się zabezpieczyć w razie kłopotów z podstawowym autem, ale to wszystko znowu zależy od sponsorów.

K.K.: Więc zapowiada się jeszcze ostrzejsza walka w przyszłym sezonie?

K.P.: Na kolejny sezon stawiam sobie wyższe cele aniżeli w minionym i pierwsza dziesiątka w klasyfikacji generalnej będzie fajnym wynikiem. Chcę  jednak przede wszystkim dobrze bawić się jazdą, a wyniki pojawią się same. Do zbierania punktów trzeba być na możliwie wszystkich rundach DMP i taki mam plan, ale wszystko zależne będzie od budżetu i sponsorów.

K.K.: Dziękuję bardzo za rozmowę. Będziemy trzymać za Ciebie kciuki w przyszłym sezonie. A jak widzę po nastawieniu znajomych, to nie tylko my.

K.P.: Bardzo ważne jest wsparcie osób, które pomagają na miarę swoich możliwości, przygotują jedzenie na weekend zawodów. Siostra zakupiła mi np. kombinezon, abym mógł startować, a mama zawsze interesuje się moimi wynikami i pyta czy może obejrzeć gdzieś moją jazdę. Wszystko to pcha mnie do przodu i daje motywację do kolejnych wyjazdów. Siłę do trenowania. Miło jest kiedy osoby niepełnosprawne dają mi sygnały, że pokazuję im, jak wiele jest możliwe i nie spodziewali się takiej osoby jak oni w kręgu motorsportu. To przecież grupa pełnosprawnych ludzi, ale chcieć to znaczy móc! Tego się trzymajmy, a granicę są tylko w nas samych.

Dalszy przebieg przygody Krzysztofa z driftingiem możecie obserwować na jego FanPage na Facebooku - Krzysztof Pietrzyk - Wheelchair Drifter, oraz uczestnicząc lub oglądając relacje z np. Driftingowych Mistrzostw Polski.

Rozmawiał: Krzysztof Klimek, Fot. Krzysztof Klimek

Herb Miasta Rzeszowa
Rzeszów - Stolica innowacji
Teatr Przedmieście
ALO Rzeszów
Klub IQ Logo
Koło Naukowe Fotografii WSIiZ - Logo
acropip Rzeszow
drugi wymiar logo
akademia 50plus